Drodzy Współbracia,
poniżej znajdziecie dwa teksty pióra ks. Adama P. Błyszcza CR na temat Bogdana Jańskiego i jego „Dziennika”. Przekazujemy je Wam jako pomoc do przygotowania tegorocznych obchodów Dnia Założycieli z nadzieją, iż pomogą nam samym jeszcze bardziej zachwycić się naszym Bratem Starszym i przekazać ten zachwyt tym, do których jesteśmy posłani. Korzystam też z okazji, aby serdecznie raz jeszcze podziękować Autorowi tych przemyśleń i tym, którzy przetłumaczyli je na język włoski (ks. Adam Dzwigoń CR) i na język angielski (ks. Jerzy Nowak CR). Zapraszam też wszystkich, którzy chcieliby podzielić się ich własnym doświadczeniem Jańskiego do przysyłania tego rodzaju refleksji do Postulatora Generalnego (postulatorgeneraliscr@gmail.com), który zadba o ich przetłumaczenie i rozpowszechnien
Owocnego świętowania naszych Początków.
Andrzej Gieniusz CR
Postulator generalny
„Prześladuje” mnie Bogdan Jański [1]
Ks. Adam P. Błyszcz CR
Czy macie wrażenie, że czasem jakaś osoba narzuca się waszym myślom? Waszej pamięci? Waszym snom? Tak? To dobrze. Bo ja mam takie samo doświadczenie. Od kilkudziesięciu lat „prześladuje” mnie Bogdan Jański.
Mija dzisiaj 174 rocznica śmierci Sługi Bożego Bogdana Jańskiego, jednej z najbardziej intrygujących postaci Wielkie Emigracji.
Zmarł mając 33 lata. Nie. Absolutnie nie! Proszę nie myśleć, że to lata jezusowe. Proszę nie interpretować jego życia tak tanim kodem. Jego życie zasługuje na coś więcej.
Urodził się w 1807 roku w szlacheckiej, chociaż biednej rodzinie. Jego rodzice rozstali się a na jego młodzieńcze (a może dziecięce) barki spadła odpowiedzialność za utrzymanie siebie i dwóch braci. To na pewno nie ułatwiło Bogdanowi wiary w miłość między mężczyzną a kobietą. Zapewne kazało także krytycznie patrzeć na swoich rodziców. Z matką był skonfliktowany. Na jej pogrzeb spóźnił się ponoć dwa dni. Ale kiedy w Rzymie, po wielu latach, grzebano samego Jańskiego to w surducie, który nosił i miał na sobie, odkryto wszyty ostatni list otrzymany od mamy… Pamiętacie Błażeja Pascala? Boga Abrahama, Jakuba i Izaaka? Pamiętacie?
Jego studia na Uniwersytecie Warszawskim (dwa fakultety: ekonomia i prawo) to czas, w którym definitywnie rozstaje się z Kościołem katolickim. Nie pasuje mu ani moralność chrześcijańska ani spolegliwość katolickich duchownych wobec cara.
Deklaruje, że jest ateistą.
Pije i uczęszcza do warszawskich burdeli. Niektóre z libacji on i jego przyjaciele urządzają w podziemiach warszawskich kościołów. Mimo hulaszczego trybu życia studia kończy jednym z najlepszych rezultatów.
W 1828 roku poślubia Olę Zawadzką, córkę pułkownika wojsk napoleońskich. Najbardziej tajemniczy moment jego historii. On sam nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie dlaczego żeni się z tą nastoletnią kobietą. Miłość? Litość? Ola spodziewa się dziecka ze związku z innym mężczyzną, który ją wykorzystał i porzucił. Chce ją ratować przed zniesławieniem? W liście do braci, w którym tłumaczy decyzję małżeństwa, napisze, że antycypował (ach, ten język) z Olą sprawy małżeńskie. Wiele lat później będzie jednak żałował tej decyzji. Małżeństwo de factotrwało jeden dzień. Po Mszy świętej Jański z żoną spędził noc poślubną a rankiem dnia następnego wyjeżdża na staż profesorski do Paryża, Berlina i Londynu. Nigdy więcej się nie spotkają! Ich małżeństwo ma (jakbyśmy powiedzieli dzisiaj) wirtualny charakter. W korespondencji zastrzega sobie prawo pisania namiętnych bilecików. Tylko dla Oli. Nie przeszkadza mu to jednak w odwiedzaniu berlińskich i paryskich domów publicznych. Pewnego dnia zapisuje w swoim Dziennikujakie spotkało go upokorzenie. W jednym z takim przybytków zapomniał parasola. A tamtego dnia, na swoje nieszczęście, odwiedził dwa. Musiał wracać do tych miejsc i pytać o ów nieszczęsny parasol.
Wiemy, że przynajmniej dwa razy bardzo poważnie zmierzył się z myślą o samobójstwie. Przed ruiną swojego życia chciał uciekać do Ameryki. Jański wydaje się być osobowością depresyjną!
Jego nawrócenie w jakiejś mierze powtarza szlak świętego Augustyna. Początkiem jest refleksja moralna. Nie sposób żyć jak wieprz. Pomocą są wyznawcy heretyckiej sekty saint-simonistów (w przypadku świętego Augustyna byli to manichejczycy). Wiąże się z nimi i próbuje podług ich wskazań regulować swoje życie moralne. Zanim dokona się nawrócenie religijne dokonuje się nawrócenie moralne.
Wybuch powstania listopadowego dla Jańskiego oznacza radykalną zmianę tożsamości. Z kogoś, kto mniemał być Francuzem staje się Polakiem. Widać to chociażby w sposobie posługiwania się imieniem. Już nie Teodor a Bogdan. W tych swoich zapiskach, które dotrwały do naszych czasów, wyraźnie zaznacza, że chce się spolszczyć.
Spotyka Adama Mickiewicza, który imponuje mu swoim przywiązaniem do Kościoła katolickiego. Przez kilka miesięcy mieszkają razem. Jański zajmuje się wydaniem Pana Tadeusza. Stoi także za francuskim przekładem Konrada Wallenroda. Mickiewicz kontaktuje go z ówczesnymi luminarzami Kościoła katolickiego we Francji. Co ciekawe, po wielu latach znajdą się oni, podobnie jak sam Mickiewicz, poza Kościołem.
Bogdan Jański wraca jednak do wspólnoty Kościoła. Wraca tak jak odszedł – z przytupem. Spowiada się przez kilka miesięcy. Dopiero po piątym spotkaniu ze spowiednikiem uzyskuje rozgrzeszenie. Jak sam wyznaje – to jego pierwsza ważna spowiedź od czasów pierwszej komunii świętej.
Boleśnie przeżywa podziały polskiej emigracji. Uwiadamia sobie cierpienia tak wielu młodych powstańców, którzy zapłacili wszystkim za udział w Powstaniu Listopadowym. Ci młodzi, zdolni i idealistycznie nastawieni ludzie, zostali przez władze Francji zepchnięci na prowincję. Mają poczucie, że ich projekt życia legł w gruzach. Tę swoją frustrację topią najczęściej w wódzie. Jański, z zapałem typowym dla neofity, szuka ich przemierzając wszystkie te szlaki emigranckiej biedy (i biedoty). Szczególną więź nawiązuje z Hieronimem Kajsiewiczem (do historii przejdzie jako najwybitniejszy po Piotrze Skardze polski kaznodzieja) i z Piotrem Semenenką (ten natomiast zostanie uznany za najwybitniejszego katolickiego myśliciela Polski XIX wieku). Przekonani, że po chrześcijańsku nie da się żyć w pojedynką stworzą pierwszą wspólnotę (tzw. Domek Jańskiego), z której po kilku latach wyłoni się dzisiejsze zgromadzenie zmartwychwstańców.
Jański tego już nie zobaczy. Ta przedwczesna śmierć to w jakiejś mierze cena, którą płaci za swoje życie. Był hulaką, co musiało odbić się na jego zdrowiu. Po nawróceniu nie oszczędzał siebie. Pracował, żeby płacić długi swoich przyjaciół i utrzymać dzieło, w którym widział zamysł Boga.
Po sobie zostawił rozliczne artykuły publikowane we francuskich czasopismach oraz Dziennik (dostępny pod tym adresem: http://biz.xcr.pl/teksty.html) - bebechy życia kogoś, kto uzależniony od alkoholu i seksu podejmuje walkę o godność swojej egzystencji.
To z tego doświadczenia łaski i trudu bierze się jedno z podstawowych założeń duchowości zmartwychwstańców, która każe duchowym synom Jańskiego wyznawać, że jesteśmy niczym, że pociąga nas zło i że bez Boga nie jesteśmy zdolni nic zrobić. On jednak – Bóg – nie przestaje nas kochać.
Dzięki codziennym zapiskom Jańskiego uświadamiamy sobie, że ta miłość Boga przychodzi do nas w mozolnej codzienności. Ta miłość Boga odmieniła Jańskiego i uczyniła jedną z najbardziej świetlanych postaci polskiego Kościoła.
[1] Tekst pierwotnie ukazał się na DEonie i dzięki życzliwej zgodzie redakcji możemy go zamieścić na naszych serwisach.
Jański i jego „Dziennik”
Ks. Adam P. Błyszcz CR
Kiedy zdarza nam się oglądać album z pracami jakiegoś wybitnego malarza lub rzeźbiarza to od czasu do czasu natrafiamy w takiej edycji na przybliżenie pewnego detalu, który ma pokazać albo mistrzowski kunszt albo nowatorstwo techniki artysty.
Życie każdego człowieka można opowiedzieć sekwencją dat i zdarzeń. Ale można dokonać swoistego przybliżenia detalu, szczegółu życia takiego człowieka, detalu, który pokazuje jego mistrzostwo i nowatorstwo. Podobnie jest z historią Bogdana Jańskiego, młodego Polaka, który żył zaledwie 33 lata a do historii Kościoła przeszedł jako założyciel Zgromadzenia zakonnego zmartwychwstańców, które ukonstytuowało się ostatecznie kilka lat po Jego śmierci, która miała miejsce w Rzymie w 1840 roku.
Gdyby spróbować dokonać takiego przybliżenia do historii, do życia Jańskiego to jestem przekonany, że skoncentrowałoby się ono na jego dzienniku intymnym, który prowadził od połowy października 1828 roku aż do końca 1839 roku. Tak przynajmniej wygląda to w edycji krytycznej Dziennika, która dostępna jest na stronie: http://www.biz.xcr.pl/files/Dziennik-Janskiego.pdf
Dziennik zawdzięczamy temu, że Jański jako dwudziestojednoletni absolwent Uniwersytetu Warszawskiego wygrał konkurs ogłoszony przez jedną z ówczesnych instytucji naukowych na profesora tworzącej się politechniki, z prawem wyjazdu na kilka lat do krajów zachodniej Europy. Jest czerwiec 1828 roku. Otóż jednym z obowiązków stypendysty było prowadzenie dziennika podróży, w którym miał „zapisywać spostrzeżenia swoje naukowe i wszystkie rzeczy pamięci godne”[1]. Na samym początku Jański ma z tym niejaki kłopot (uczy się selekcji informacji), gdyż dowiadujemy się z jego początkowych zapisków, że w jakiejś wiosce spadły koła z powozu, którym jechał do Paryża; że trzy dni po tym wypadku w innej wiosce zdążył wziąć ślub z Aleksandrą Zawadzką, którą nazajutrz pożegnał i jak miało się okazać nigdy później już nie zobaczył swojej żony. Nie potępiajmy młodego diarysty Jańskiego za jego brak selekcji pamiętając o tym, że król Wielkiej Francji Ludwik XVI (1754 – 1791) w swoim dzienniku pod datą 14 lipca 1789 roku (dzień zdobycia Bastylii) zanotował jedno słowo: rien! Nic!
Jański miał zatem obowiązek pisania dziennika podróży. „Wykształciła się podówczas moda obyczajowo – literacka spisywania wrażeń z wojaży, przy czym zazwyczaj materiał obserwacyjny dominował nad inwencją literacką autora. Była to moda i zarazem pewna pomoc wychowawcza; dziennik miał być ćwiczeniem, pomocą w samodoskonaleniu się i kształtowaniu zmysłu obserwacji, refleksji, poprawnego wnioskowania u młodego człowieka”.[2]
Sam Jański pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego jaką przysługę wyświadczyła mu Komisja rządowa wyznań religijnych i oświecenia publicznego nakazująca mu prowadzenie dziennika podróży, który po kilku latach przerodzi się w jego dziennik intymny.
Co to znaczy, że mamy przed sobą dziennik intymny?
Wydaje nam się, że mamy do czynienia z zapisem czegoś, co jest bardzo osobiste, bardzo prawdziwe, że ktoś, w takich zapiskach objawia radykalnie i niepodważalnie siebie samego. Te nasze oczekiwania mają być gwarantowane przez takie fundamentalne założenie, że dziennik intymny pisze się tylko dla siebie; że poza autorem zapisków nie ma innego odbiorcy. Ta wyłączność w jakiejś mierze ma być gwarancją szczerości zapisu. A to w jakiejś mierze staje się warunkiem prawdy notatek.
Szczerość – prawda – autentyczność stanowią triadę, która decyduje o wartości każdego dziennika intymnego.
Jański nie przewidywał publikacji swoich zapisków, więcej postulował ich zniszczenie. Obawiał się zgorszenia, które mogłyby wywołać. Być może dlatego, że na wielu stronach dziennika znajdziemy szkice jego rachunków sumienia, przygotowań do sakramentu spowiedzi. Dla osoby wierzącej nie ma niczego bardziej intymnego, ale to też oznacza, że zostaje złamany kod dziennika intymnego, gdyż z pisaniem rachunku sumienia pojawiają się dwaj inni odbiorcy tych zapisków: Bóg i Kościół, przed którymi dokonuje się spowiedzi.
Być może należałoby dokonać kolejnego przybliżenia i skoncentrować uwagę na tych rachunkach sumienia. Mnie uderza jeden szczegół: Jański jednego wieczoru odwiedza dwa burdele, bo szuka kobiety, która będzie mu się podobała (a pisze o tym w Dzienniku żartobliwie w kontekście utraconej parasolki, pod datą 18 listopada 1830 roku), zaś po kilku latach w tym samym Dzienniku będzie sobie wyrzucał, że na jakieś kobiety patrzył (widząc w tym zapewnie ślady swojej dawnej rozwiązłości) z roztargnienia i z ciekawości (zapis po datą 6 stycznia 1838 roku)! Ile potrzeba pracy nad sobą (a może w ogóle nie potrzeba żadnej pracy), aby odzyskać zdolność takiego niewinnego spojrzenia? Wielu z nas zna opowiadania wielkiego rosyjskiego pisarza Warłama Szałamowa, więźnia radzieckich gułagów. W jednym z nich opowiada historię dwóch więźniów, którym zakończyła się kara, ale musieli pozostać w obozowej wiosce. Cieszyli się taką koncesjonowaną wolnością. Pewnego dnia wybrali się do tajgi na polowanie i dopiero jak jeden z nich mierząc do zwierzyny zrezygnował ze strzału uświadomił sobie, że tym gestem wróciło do niego człowieczeństwo, którego chciano go w obozie pozbawić.
Czy jesteśmy barbarzyńcami zabierając się do lektury czegoś, co nie było pisane dla nas? Przez dziesięciolecia te obawy sprawiały, że zgromadzenie zakonne zmartwychwstańców nie decydowało się na druk Dziennika aż w końcu w 2000, na progu XXI wieku Dziennik Jańskiego został wydany, aby być zbudowaniem dla tych, którzy mocują się ze swoimi słabościami, którzy szukają wolności w świecie, w którym poddani są tak rozlicznym zniewoleniom. Bo w grze jest wolność.
Naszym pierwszym odkryciem czytając Dziennik Jańskiego jest przekonanie, że mamy dostęp do JA Bogdana, do jego istoty, do jego historii i szukamy w tym ja czegoś, co mogłoby być ratunkiem dla nas.
W latach 1953 – 1966 paryska „Kultura” publikowała Dziennik[3]wybitnego polskiego pisarza Witolda Gombrowicza. W swoim niepowtarzalnym stylu rozpoczął go od zapisu: „poniedziałek – ja; wtorek – ja; środa – ja; czwartek – ja”[4]. Czy zatem głównym, jedynym bohaterem dziennika jest, pozostaje autor zapisków, jego ja?
Nie. Każdy dziennik to wysiłek pisania dzień po dniu, żywiołem dziennika jest czas. I on jest drugim i kto wie czy nie ważniejszym bohaterem diariusza. Ten czas nie jest neutralny. Teraźniejszość jest zabarwiona codziennością. Ta natomiast ma wszytą w siebie sugestię nieistotności, nieznaczenia. Strasznie to musiało boleć kogoś, kto podobnie jak Jański był przekonany o swojej dziejowej misji. Misji, która wykraczać miała poza TERAZ. Właściwie na każdej stronie jego dziennika mamy ślady tego mocowania się z powinnościami wobec codzienności, która nomen omen kradła mu cenny czas! I która nie tylko, że wydaje się być nieistotna to w dodatku nie oferuje żadnej perspektywy całości. Nie dziwmy się Ludwikowi XVI, którego wspomniałem nieco wcześniej, że 14 lipca 1789 roku nie zauważył zburzenia Bastylii, nadchodzącej rewolucji, która zmieniła nie tylko Francję, ale cały świat. Codzienność nie proponuje ani nie gwarantuje perspektywy całości, ale też nie jest nam dany żaden inny czas jak tylko ten teraźniejszy, codzienny. Jański pogodził się z tym faktem po pewnym czasie i uczynił z tego budulec swojej świętości. Czy pomógł mu w tym zwyczaj, nawyk prowadzenia dziennika, to znaczy refleksyjnego obchodzenia się z codziennością? Myślę, że tak. Bo stawką w tej grze jest nie tylko wolność, ale i samo myślenie.
[1]Instrukcja i obowiązki
[2]Dziennik w: Słownik literatury polskiej XIX wieku, Wrocław 1991, str. 203
[3]Nie zapominajmy jednak, że prawdziwym dziennikiem W. Gombrowicza okaże się Kronos opublikowany w Polsce w 2013 roku. Bardzo przypomina zapiski Jańskiego.
[4]Witold Gombrowicz, Dziennik 1953 – 1956, Kraków 1989, str.9